Zapraszamy do lektury archiwalnego artykułu ze Skrzydlatej Polski z roku 1958, o niezwykłym locie żaglowym, wykonanym na szybowcu IS-3 ABC. Pod tekstem krótki komentarz Michała Ombacha na temat dawnego lotniska w Kurowie pod Nowym Sączem.
***
5 godzin na ABeCaku
Skrzydlata Polska nr 46, 1958
Data opracowania: 12.11.1958
Autor tekstu: Lucjan Szczęśniak
Zdobycie warunków do srebrnej odznaki na szybowcu szkolnym, odznaczającym się padaniem ponad 1,5 m/s zasługuje chyba na miano wyczynu. A takie loty są możliwe na lotnisku w Kurowie, użytkowanym w sezonie letnim przez Aeroklub Podhalański. Głównie szkolili się tu kandydaci do II klasy pilota szybowcowego. Kurów to wieś oddalona 7 km na północ od Nowego Sącza. Teren płaski, otoczony górami. Góry te właśnie stwarzają dogodne warunki do lotów żaglowych przy wszystkich kierunkach wiatru. Dobra termika, często występujący spływ oraz fale nakładające się niemal na zbocza, czynią ten teren specjalnie ciekawym i wartościowym szkoleniowo.
Wybitnie korzystne są tu wiatry południowe, południowo-wschodnie oraz południowo-zachodnie, gdyż zupełnie łatwo osiąga się z wysokości 250-300 m (uzyskanej z wyciągarki) trzy zbocza, z których dwa posiadają szczególnie dobre ukształtowanie i pochyłość. Dzięki temu może tu żaglować większa ilość szybowców startujących ze wszystkich zboczy, zwłaszcza, że do tego należy dodać zbocze Jodłowca (teren b. Szkoły Szybowcowej), Chełm oraz południowy stok Dąbrowskiej Gór, na które przeskok nie przedstawia większych trudności. W sumie więc przy tych kierunkach wiatru kilkudziesięciu szybowników może tu wykonywać loty długotrwałe.
Warto zaznaczyć, że południowo-wschodni stok Białej Wody przy moście kurowskim obejmuje swym noszeniem strefę podchodzenia do lądowania, tak że latanie tam jest właściwie cały czas manewrowaniem esami do lądowania. Na tym właśnie zboczu przy wietrze południowym o sile 8-10 m/s, latało dnia 22 sierpnia br. kilka szybowców, między nimi ABC, na którym pilot Jacek Ombach utrzymał się w powietrzu 5 godzin 32 minuty, uzyskując wraz z pięcioma kolegami – warunek do srebrnej odznaki szybowcowej. Tegoż dnia, na fali, zostało uzyskana wysokość 1700 m.
Przy wietrze zachodnim dysponujemy dwoma dobrymi zboczami. Występowanie fali potwierdziło kilka udanych lotów. W jednym z nich (na zachodniej fali) instr. Lupa uzyskał 2400 m przy maksymalnym wznoszeniu 2,5 m/s. Na tej wysokości osiągnął on podstawę chmur i z powodu nieczynnego zakrętomierza zrezygnował z dalszego wznoszenia. Ciekawym zjawiskiem, w Polsce raczej nie spotykanym, jest fala przy wietrze północno-zachodnim stojąca nad południową częścią jeziora Rożnowskiego, na którą przechodzi się z północno-zachodnich dysz Dąbrowskiej Góry. Loty tego rodzaju wykonywaliśmy dnia 27 sierpnia br. osiągając zbocze również po starcie z wyciągarki. Fala stała w miejscu, co potwierdziły loty trwające prawie po dwie godziny. Czapla i Mucha utrzymywały się wtedy w strefie dość równego wznoszenia, ciągnącej się znad Kurowa, ponad Jeziorem Rożnowskim nad Zbyszyce i Znamirowice. Niekiedy na zboczu panuje dość równe wznoszenie bez porywów wiatru i rzucań. Wiemy, że wtedy fala raczej nie występuje (brak rotorów), a podmuchów termicznych nie ma albo są bardzo słabe. Warunki takie są za to wprost wymarzone do dłuższych lotów szkolnych oraz treningu mało zaawansowanych pilotów. Może ktoś powiedzieć, że latanie na samym zboczu nie przedstawia specjalnych wartości. Dla doświadczonych pilotów – jeśli nie stwarza możliwości przejścia na falę lub termikę – niewątpliwie tak, ale dla młodych trzecioklasistów to chyba najlepsza możliwość treningu, możliwość wylatania kilu czy kilkunastu godzin, zanim wyszkolą się w lotach za samolotem. Znana jest przecież sytuacja w klubach, że uczniowi po uzyskaniu III klasy poświęca się mało uwagi i nieraz potrzeba nielada samozaparcia, aby w paru minutowych lotach dobił za wyciągarką kilka godzin, koniecznych do przestąpienia progu jaki stanowi kurs holu.
Jeśli weźmiemy pod uwagę koszty szkolenia w ogóle to niewątpliwie latanie na zboczu zmniejsza ja w pierwszych godzinach lotów ucznia. Prawdą jest, że na tym etapie szkolenia najważniejsze jest jeszcze opanowanie prawidłowego startu i lądowania. Nie należy więc z żadnym przypadku zmniejszać sumarycznego minimum startów na dwusterze, w których uczymy tych elementów lotu. Istnieje natomiast możliwość, by pierwsze zadania, polegające na opanowaniu prawidłowej reakcji sterami, były połączone w dłuższym locie, który ewentualnie można by powtarzać. Oczywiście instruktor powinien dać w takim locie uczniowi kilkakrotnie odpocząć, przejmując na parę minut prowadzenie szybowca i wykorzystując ten czas na zapoznanie ucznia z terenem.
Szkoląc w Kurowie (w ramach praktyki instruktorskiej, a potem jako instruktor społeczny) miałem możność poznać nieźle ten teren z całym bogactwem prądów wznoszących i przekonać się, że dłuższe loty na dwusterze, przeważnie półgodzinne, dają uczniowi wiele korzyści. Czas lotu uzależnia się od tego czy uczeń przyswaja i poprawia pilotaż czy też szybko się męczy, co łatwo stwierdzić po coraz większych błędach. Ta metoda – łączenie szkolnych lotów na dwusterze z wyciągarki z lotami żaglowymi – jest tu stosowana od roku 1957. Wynikła ona ze specyficznego układu terenu i zgodnej opinii wszystkich instruktorów co do pozytywnych rezultatów jej zastosowania.
Organizacja latania w Kurowie nie należy do spraw prostych ani łatwych. Występują tu nieraz dość poważne trudności, z których największą jest podwyższanie stanu wody w Jeziorze Rożnowskim. Woda zalewa wtedy większą część lotniska, uniemożliwiając przy najwyższym stanie jego użytkowanie. Dzieje się to zwykle jesienią. Ale wyjście jest: przerzuca się sprzęt na oddalone o 8 km lotnisko w Łososinie i można latać dalej, mimo że tu hangaru nie ma i szybowce muszą na noc wrócić na Jodłowiec. W tych warunkach użytkowanie wymienionych trzech terenów umożliwia jednak latanie przez cały sezon, a ze szczytu Jodłowca również i w zimie, ale nie trzeba być fachowcem, aby zrozumieć ile wymaga to trudu i pracy. Szczególnie dała się we znaki tegoroczna powódź. Woda zalała lotnisko całkowicie, a po jej ustąpieniu okazało się, że teren jest zamulony, a woda naniosła wiele kęp dużych krzaków, za którymi utworzyły się wysokie zwały mułu i piasku. Spustoszenie dopełniły doły i wyrwy dokonane przez wartki nurt wezbranego Dunajca. Niemało przeto trudu kosztowało chłopców z lipcowego turnusu uporządkowanie lotniska. Również techniczne trudności bywały niemałe, choćby tylko z wyciągarką, a zwłaszcza ściągarką, która przechodziła liczne defekty, a nawet poważniejsze awarie.
Czy jednak te okoliczności mogą przeszkodzić w szkoleniu i treningu ambitnemu i oddanemu lotnictwu zespołowi? Na pewno nie – właśnie dlatego, że te trudności są duże – tym intensywniej się pracuje i z tym większą energią się je pokonuje. Z pewnością też nie bez znaczenia jest nadzwyczaj koleżeńska atmosfera w zespole – tak etatowym jak i społecznym – a przede wszystkim dobra wola, zapał do pracy i umiłowanie lotnictwa.
Komentarz Michała Ombacha
Lotnisko w Kurowie funkcjonowało do początku lat 60. ubiegłego stulecia, po tym jak w roku 1950 zlikwidowano Szkołę Szybowcową na nieodległym Jodłowcu (Tęgoborze). Ze względu na swoje położenie (zakole Dunajca) oraz morfologię przyległego terenu, Kurów odznaczał się dobrymi warunkami termicznymi, daleko lepszymi niż istniejące obecnie lotnisko w Łososinie Dolnej.
Kontakt ze zboczem możliwy był bezpośrednio po starcie za wyciągarką. Loty żaglowe i – jak wskazuje przywołany ze Skrzydlatej Polski artykuł – także na fali – odbywały się przy różnych kierunkach wiatru. Pole falowe rozciągało się bezpośrednio nad południowymi zboczami Białej Wody oraz kamieniołomem w Klęczanach – od północno-zachodniej strony lotniska. Pewną uciążliwością było i jest nadal zalewanie terenu przez rzekę, zwłaszcza podczas wiosennych roztopów.
Lotnisko użytkowane jest dzisiaj wyłącznie przez modelarzy, zrzeszonych w Sądeckim Towarzystwie Lotniczym „Orlik”. To z inicjatywy tej wartościowej organizacji, co roku odbywają się w Kurowie lub na okolicznych górkach wyjątkowe zawody: modeli makiet-gigantów. Oczywiście szybowców. Za każdym razem pojawia się coraz więcej dopracowanych konstrukcji, przypominających o chlubnych tradycjach Szybowcowych Zakładów Doświadczalnych z Bielska-Białej.
W ostatnim czasie coraz częściej rozmawia się o potrzebie i możliwości ponownego uruchomienia Kurowa dla szybowców. Zwłaszcza pod kątem lotów w chłodnych porach roku, kiedy żagle na okolicznych zboczach są codziennością, a i zafalowania zdarzają się często. Start za wyciągarką czy samolotem klasy UL, pozwolą na ciekawe i długotrwałe szybowanie, w warunkach, których brak w Łososinie. Rzecz jasna, inicjatywa reaktywacji Kurowa wiązać się będzie z częściowym dostosowaniem zalegających na północ od lotniska modelarskiego nieużytków (rejon stawów, patrz zdjęcia poniżej), a to wymaga nakładów – czasu, pracy i środków.
Wracając jeszcze na chwilę do starych szybowców, w tym do IS-3 „ABC”, na którym sądecki pilot tak długo utrzymał się w powietrzu. Dzięki staraniom Zakładu Szybowcowego w Jeżowie konstrukcja ta jest odtwarzana od początku. Z informacji, które mam, prace są bardzo zaawansowane. Pamiętając, jak pięknie zbudowano kilka lat temu Salamandrę (zakupiona przez Politechnikę Rzeszowską), jestem przekonany, że wkrótce zobaczymy na niebie również ABC-ka. I może kiedyś, tak jak kilkadziesiąt lat temu, ten piękny szybowiec znowu wystartuje w Kurowie?
Wybitnie korzystne są tu wiatry południowe, południowo-wschodnie oraz południowo-zachodnie, gdyż zupełnie łatwo osiąga się z wysokości 250-300 m (uzyskanej z wyciągarki) trzy zbocza, z których dwa posiadają szczególnie dobre ukształtowanie i pochyłość. Dzięki temu może tu żaglować większa ilość szybowców startujących ze wszystkich zboczy, zwłaszcza, że do tego należy dodać zbocze Jodłowca (teren b. Szkoły Szybowcowej), Chełm oraz południowy stok Dąbrowskiej Gór, na które przeskok nie przedstawia większych trudności. W sumie więc przy tych kierunkach wiatru kilkudziesięciu szybowników może tu wykonywać loty długotrwałe.
Warto zaznaczyć, że południowo-wschodni stok Białej Wody przy moście kurowskim obejmuje swym noszeniem strefę podchodzenia do lądowania, tak że latanie tam jest właściwie cały czas manewrowaniem esami do lądowania. Na tym właśnie zboczu przy wietrze południowym o sile 8-10 m/s, latało dnia 22 sierpnia br. kilka szybowców, między nimi ABC, na którym pilot Jacek Ombach utrzymał się w powietrzu 5 godzin 32 minuty, uzyskując wraz z pięcioma kolegami – warunek do srebrnej odznaki szybowcowej. Tegoż dnia, na fali, zostało uzyskana wysokość 1700 m.
Przy wietrze zachodnim dysponujemy dwoma dobrymi zboczami. Występowanie fali potwierdziło kilka udanych lotów. W jednym z nich (na zachodniej fali) instr. Lupa uzyskał 2400 m przy maksymalnym wznoszeniu 2,5 m/s. Na tej wysokości osiągnął on podstawę chmur i z powodu nieczynnego zakrętomierza zrezygnował z dalszego wznoszenia. Ciekawym zjawiskiem, w Polsce raczej nie spotykanym, jest fala przy wietrze północno-zachodnim stojąca nad południową częścią jeziora Rożnowskiego, na którą przechodzi się z północno-zachodnich dysz Dąbrowskiej Góry. Loty tego rodzaju wykonywaliśmy dnia 27 sierpnia br. osiągając zbocze również po starcie z wyciągarki. Fala stała w miejscu, co potwierdziły loty trwające prawie po dwie godziny. Czapla i Mucha utrzymywały się wtedy w strefie dość równego wznoszenia, ciągnącej się znad Kurowa, ponad Jeziorem Rożnowskim nad Zbyszyce i Znamirowice. Niekiedy na zboczu panuje dość równe wznoszenie bez porywów wiatru i rzucań. Wiemy, że wtedy fala raczej nie występuje (brak rotorów), a podmuchów termicznych nie ma albo są bardzo słabe. Warunki takie są za to wprost wymarzone do dłuższych lotów szkolnych oraz treningu mało zaawansowanych pilotów. Może ktoś powiedzieć, że latanie na samym zboczu nie przedstawia specjalnych wartości. Dla doświadczonych pilotów – jeśli nie stwarza możliwości przejścia na falę lub termikę – niewątpliwie tak, ale dla młodych trzecioklasistów to chyba najlepsza możliwość treningu, możliwość wylatania kilu czy kilkunastu godzin, zanim wyszkolą się w lotach za samolotem. Znana jest przecież sytuacja w klubach, że uczniowi po uzyskaniu III klasy poświęca się mało uwagi i nieraz potrzeba nielada samozaparcia, aby w paru minutowych lotach dobił za wyciągarką kilka godzin, koniecznych do przestąpienia progu jaki stanowi kurs holu.
Jeśli weźmiemy pod uwagę koszty szkolenia w ogóle to niewątpliwie latanie na zboczu zmniejsza ja w pierwszych godzinach lotów ucznia. Prawdą jest, że na tym etapie szkolenia najważniejsze jest jeszcze opanowanie prawidłowego startu i lądowania. Nie należy więc z żadnym przypadku zmniejszać sumarycznego minimum startów na dwusterze, w których uczymy tych elementów lotu. Istnieje natomiast możliwość, by pierwsze zadania, polegające na opanowaniu prawidłowej reakcji sterami, były połączone w dłuższym locie, który ewentualnie można by powtarzać. Oczywiście instruktor powinien dać w takim locie uczniowi kilkakrotnie odpocząć, przejmując na parę minut prowadzenie szybowca i wykorzystując ten czas na zapoznanie ucznia z terenem.
Szkoląc w Kurowie (w ramach praktyki instruktorskiej, a potem jako instruktor społeczny) miałem możność poznać nieźle ten teren z całym bogactwem prądów wznoszących i przekonać się, że dłuższe loty na dwusterze, przeważnie półgodzinne, dają uczniowi wiele korzyści. Czas lotu uzależnia się od tego czy uczeń przyswaja i poprawia pilotaż czy też szybko się męczy, co łatwo stwierdzić po coraz większych błędach. Ta metoda – łączenie szkolnych lotów na dwusterze z wyciągarki z lotami żaglowymi – jest tu stosowana od roku 1957. Wynikła ona ze specyficznego układu terenu i zgodnej opinii wszystkich instruktorów co do pozytywnych rezultatów jej zastosowania.
Organizacja latania w Kurowie nie należy do spraw prostych ani łatwych. Występują tu nieraz dość poważne trudności, z których największą jest podwyższanie stanu wody w Jeziorze Rożnowskim. Woda zalewa wtedy większą część lotniska, uniemożliwiając przy najwyższym stanie jego użytkowanie. Dzieje się to zwykle jesienią. Ale wyjście jest: przerzuca się sprzęt na oddalone o 8 km lotnisko w Łososinie i można latać dalej, mimo że tu hangaru nie ma i szybowce muszą na noc wrócić na Jodłowiec. W tych warunkach użytkowanie wymienionych trzech terenów umożliwia jednak latanie przez cały sezon, a ze szczytu Jodłowca również i w zimie, ale nie trzeba być fachowcem, aby zrozumieć ile wymaga to trudu i pracy. Szczególnie dała się we znaki tegoroczna powódź. Woda zalała lotnisko całkowicie, a po jej ustąpieniu okazało się, że teren jest zamulony, a woda naniosła wiele kęp dużych krzaków, za którymi utworzyły się wysokie zwały mułu i piasku. Spustoszenie dopełniły doły i wyrwy dokonane przez wartki nurt wezbranego Dunajca. Niemało przeto trudu kosztowało chłopców z lipcowego turnusu uporządkowanie lotniska. Również techniczne trudności bywały niemałe, choćby tylko z wyciągarką, a zwłaszcza ściągarką, która przechodziła liczne defekty, a nawet poważniejsze awarie.
Czy jednak te okoliczności mogą przeszkodzić w szkoleniu i treningu ambitnemu i oddanemu lotnictwu zespołowi? Na pewno nie – właśnie dlatego, że te trudności są duże – tym intensywniej się pracuje i z tym większą energią się je pokonuje. Z pewnością też nie bez znaczenia jest nadzwyczaj koleżeńska atmosfera w zespole – tak etatowym jak i społecznym – a przede wszystkim dobra wola, zapał do pracy i umiłowanie lotnictwa.
***
Komentarz Michała Ombacha
Lotnisko w Kurowie funkcjonowało do początku lat 60. ubiegłego stulecia, po tym jak w roku 1950 zlikwidowano Szkołę Szybowcową na nieodległym Jodłowcu (Tęgoborze). Ze względu na swoje położenie (zakole Dunajca) oraz morfologię przyległego terenu, Kurów odznaczał się dobrymi warunkami termicznymi, daleko lepszymi niż istniejące obecnie lotnisko w Łososinie Dolnej.
Kontakt ze zboczem możliwy był bezpośrednio po starcie za wyciągarką. Loty żaglowe i – jak wskazuje przywołany ze Skrzydlatej Polski artykuł – także na fali – odbywały się przy różnych kierunkach wiatru. Pole falowe rozciągało się bezpośrednio nad południowymi zboczami Białej Wody oraz kamieniołomem w Klęczanach – od północno-zachodniej strony lotniska. Pewną uciążliwością było i jest nadal zalewanie terenu przez rzekę, zwłaszcza podczas wiosennych roztopów.
Lotnisko użytkowane jest dzisiaj wyłącznie przez modelarzy, zrzeszonych w Sądeckim Towarzystwie Lotniczym „Orlik”. To z inicjatywy tej wartościowej organizacji, co roku odbywają się w Kurowie lub na okolicznych górkach wyjątkowe zawody: modeli makiet-gigantów. Oczywiście szybowców. Za każdym razem pojawia się coraz więcej dopracowanych konstrukcji, przypominających o chlubnych tradycjach Szybowcowych Zakładów Doświadczalnych z Bielska-Białej.
W ostatnim czasie coraz częściej rozmawia się o potrzebie i możliwości ponownego uruchomienia Kurowa dla szybowców. Zwłaszcza pod kątem lotów w chłodnych porach roku, kiedy żagle na okolicznych zboczach są codziennością, a i zafalowania zdarzają się często. Start za wyciągarką czy samolotem klasy UL, pozwolą na ciekawe i długotrwałe szybowanie, w warunkach, których brak w Łososinie. Rzecz jasna, inicjatywa reaktywacji Kurowa wiązać się będzie z częściowym dostosowaniem zalegających na północ od lotniska modelarskiego nieużytków (rejon stawów, patrz zdjęcia poniżej), a to wymaga nakładów – czasu, pracy i środków.
Wracając jeszcze na chwilę do starych szybowców, w tym do IS-3 „ABC”, na którym sądecki pilot tak długo utrzymał się w powietrzu. Dzięki staraniom Zakładu Szybowcowego w Jeżowie konstrukcja ta jest odtwarzana od początku. Z informacji, które mam, prace są bardzo zaawansowane. Pamiętając, jak pięknie zbudowano kilka lat temu Salamandrę (zakupiona przez Politechnikę Rzeszowską), jestem przekonany, że wkrótce zobaczymy na niebie również ABC-ka. I może kiedyś, tak jak kilkadziesiąt lat temu, ten piękny szybowiec znowu wystartuje w Kurowie?
Widok z Białej Wody. Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Widok na Kurów z Zamczyska. Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Ze zbiorów Tomasza Koseckiego, źródło. |
Dawne lotnisko w Kurowie dziś. Użytkowana jest tylko niewielka część – jasna, zielona plama na południe od widocznych stawów. Po drugiej stronie Dunajca wieś Marcinkowice. Fot. M. Ombach. |
Dunajec powyżej (widok na południe) lotniska w Kurowie. Na drugim planie Nowy Sącz. Fot. M. Ombach. |
Most w Kurowie. Po prawej stronie zdjęcia widoczny kamieniołom w Dąbrowie. Fot. M. Ombach. |
Kamieniołom w Klęczanach. Prawdopodobnie to w tym miejscu znajduje się pole falowe o zasięgu nawet „diamentowym”. Fot. M. Ombach. |